Recenzje i wywiady


»Wywiad -- Radiostacja (z roku 2000, mp3)


Liturgia Dźwięku Dziadów Żoliborskich

"Tak, jak dla wielu wykonawców nieodłącznym elementem podstawy wykonania jakiegoś utworu jest zapis nutowy, dla Dziadów Żoliborskich owym zapisem jest improwizacja"
T. Konopiński w wywiadzie dla Radia "ZET" w czerwcu 1997.


My, tak jak i prawdziwe dziady, nie mamy ani celów ani planów

Czemu "Dziady Żoliborskie" skoro między wami jest jedna baba?
Tomasz Konopiński: A ... to jest zupełnie nieistotne. Pierwszy lepszy muzykant ludowy może nazwać się dziadem.
Piotr Łojek: Zespół został założony przez dwie osoby - mnie i Tomka Konopińskiego w okolicach Zaduszek 1996 roku i stąd "Dziady". Dziady to tradycja pogańska, a my muzyką nawiązujemy do tradycji muzycznych z obrządków pogańskich.
T.K.: Mamy zresztą jednego poganina, a właściwie "paganina": jest nim Kimi Koziolini.
Używacie bogatego instrumentarium. Przesłuchując wasze płyty naliczyłam instrumentów więcej niż kilkanaście...
P.Ł.: Są tu nie tylko instrumenty. Bo instrumentów używamy w miarę oszczędnie. Tutaj są też efekty, które dublują pewne instrumenty, imitują te, które akurat nie zostały użyte. Są tu dźwięki czy odgłosy, które zastępują instrumenty. Pełnią taką samą rolę.
T.K.: Te dźwięki czy odgłosy budują muzykę. Są to elementy pewnej "ludyczności", jeśli nie ludowości.
Rozmawiamy dla pisma "Jazzi Magazine", ale ... Dziady Żoliborskie nie mają zbyt wiele wspólnego z jazzem. Co to za muzyka? Da się jakoś określić muzykę Dziadów? Czy Dziady to są po prostu Dziady?
T.K.: Tu nie ma sensu używać określenia jazz. Jedyne co nas z nim łączy to improwizacja. To, czym są Dziady, trzeba bardziej rozpatrywać na płaszczyźnie wielowiekowej tradycji. Muzycy jazzowi polecają swoim uczniom, by sztuki improwizacji uczyli się słuchając utworów Claude'a Debussy'ego, ale chyba Debussy to już nie jest klasyka. Myślę, że klasyka to już nawet nie jest Bach. Nie wiemy, jaka była muzyka, zanim pojawił się zapis nutowy. Z tamtych czasów zostały nam tylko skale. A ponieważ to co tworzymy to nawiązanie do poszukiwań odpowiedzi na pytanie "jaka była muzyka pierwotna", więc stąd taki a nie inny kształt muzyczny ma nasza ostatnia płyta, na której znalazły się instrumenty akustyczne, a całość pozbawiona została pierwiastka elektroniki.
P.Ł.: Muzyka współczesna nie zna zresztą granic instrumentalnych, dźwiękowych, czy stylistycznych. Wszystkie kombinacje muzyczne są dzisiaj dozwolone. Stąd, żeby przejść przez wszystkie gałęzie muzyki, trzeba poszukać rożnych instrumentów.
Dla kogo waszym zanim jest muzyka Dziadów?
P.Ł.: Jedna baba w wywiadzie powiedziała, że dla kogoś to się robi sztuczne szczęki, a nie muzykę. Swoje rzeczy robimy najpierw dla siebie.
T.K.: Nigdy nie pytałem, jaka jest pozycja społeczna i majątkowa ludzi, którzy przychodzą na nasze koncerty. Wiele osób, które widziałem podczas koncertów, nie było mi znanych. Wiele z nich przyszło, choć kompletnie nie wiedziały, co to jest za muzyka, ale instynktownie czuły, że warto przyjść i posłuchać. Nie wiem kim są odbiorcy. Nie są to dziady z Dworca Centralnego, ale też i nie bogaci biznesmeni. Po prostu raczej ludzie z tzw. middle class.
P.Ł.: Wracając na chwilę do nazwy: słowo "Dziady" rymuje się ze słowem "Sady", a Sady Żoliborskie to część Żoliborza. Z tego co wiem, to wielu odbiorców pochodzi właśnie z Żoliborza. Dziady Żoliborskie to zespół lokalny, choć poprzez media np. takie jak internet znany również w kosmosie, czyli w szerszym świecie.
T.K.: Co do kosmosu i szerszego świata. Dzisiaj nawet zespoły ludowe jeżdżą na konkursy, przeglądy i festiwale. Ale my jako Dziady na konkursy się nie wybieramy.
Aleksander Korecki: Nie! Nie i absolutnie nie!
T.K.: Jednak mimo tego Dziady pretendują do tego, by ruszać w szerszy świat ze wsi, którą jest "Joli Bord", a konkretnie "Marie Mont" - czyli po prostu "Wzgórze Marii" położone na "Pięknym Brzegu".
Spotkaliśmy się tutaj z okazji premiery waszej płyty "Liturgia Dźwięku Dziadów Żoliborskich" .
P.Ł.: Właśnie. Ukaże się ona w "nadziemnej" wytwórni "Polonia Records". Z góry uprzedzam, że ta pierwsza płyta wydana oficjalnie nie będzie przekrojem wszystkich naszych dotychczasowych produkcji, ale profesjonalną edycją nagrań najnowszych.
T.K.: "Liturgia Dźwięku Dziadów Żoliborskich" jest o tyle inną od wcześniej przez nas nagrywanych płyt, że pierwszy raz została nagrana w czteroosobowym składzie. Jak dotąd Dziady Żoliborskie zawsze były triem. Wprawdzie w nagraniach brali udział goście: były melorecytacje Jacka Podsiadły, wystąpił z nami Kuba Sienkiewicz, był wątek psychologiczny, gdy grał z nami kolega, który jest psychologiem, pojawiali się też inni.
P.Ł.: Wspomnijmy o Tadeuszu Sudniku, który brał udział w nagraniach z Kubą Sienkiewiczem i pomagał realizować naszą ostatnią płytę. Tadeusz wprawdzie niechętnie nosi sprzęt, ale ... wybaczamy mu to, bo w końcu nazywamy się Dziady, a komu chciałoby się nosić sprzęt za dziadami?
A Kimi Koziolini?
T.K.: Kimi Koziolini przemykał się zawsze przez całość, ale trudno by mu było być stałym członkiem zespołu.
P.Ł.: Właśnie. Kimi jest aniołkiem, puszkiem opiekuńczym.
T.K.: Na płycie, o której mowa, Kimi Koziolini został zastąpiony hologramem. Wielka prośba, by nie przebiegać przezeń!
Czemu nagraliście to w kościele w Lasku Bielańskim?
T.K.: Trzeba było nagrać to w jakimś kościele żoliborskim, a to taki typowy żoliborski kościół.
Ja myślałam, że takim typowym jest parafia Świętego Jana Kantego, gdzie pochowany jest ksiądz Popiełuszko.
P.Ł.: Tam zawsze jest zajęte! Nie byłoby możliwości załatwienia jakiegokolwiek wolnego terminu. Poza tym w kościele na Bielanach jest tradycja dokonywania takich nagrań.
T.K.: Ksiądz Wojciech Drozdowicz, dzięki któremu mogliśmy nagrać tę płytę, organizował koncerty Tomasza Stańki, Wojciecha Konikiewicza i wielu innych. Było tam mnóstwo występów i innych atrakcji, które uzupełniały msze święte. Taka nowa formuła mszy świętej wydaje nam się atrakcyjna. Przede wszystkim wierni się nie nudzą.
A.K.: A ja kiedyś zemdlałem w kościele i mnie wynieśli.
Czy przed nagraniem były jakieś próby? Oczywiście chodzi mi o próby brzmieniowe? Czy nagraliście wszystko z marszu?
T.K.: Raczej z walca. Jeśli chodzi o techniczną stronę nagrania to przyjechaliśmy rano, a odjechaliśmy wieczorem. Gdybyśmy chcieli to wszystko przygotować sobie wcześniej, to nie wiem, jak by się to skończyło. Takie nagranie wymagałoby ogromnej ilości prób, na które po prostu nie mieliśmy czasu.
P.Ł.: Poza tym zbyt długie przebywanie w kościele jest męczące z uwagi na zimno. My, wychodząc z kościoła miedzy szóstą a siódmą wieczorem, byliśmy totalnie wykończeni.
A.K.: Osoby duchowne chyba to wiedzą, bo ich sutanny przypominają trochę kaftany bezpieczeństwa.
P.Ł.: Na okładce płyty też jest ten kościół. Wprawdzie narysowany 20 lat temu, ale... to zabytkowy kościół. Od wieków wygląda tak samo.
Na płycie wystąpiła Iza. Czyja to była inicjatywa?
Izabela Ziółek: Właściwie Tomka. Zaproponował, żebym zaśpiewała. Pomyślałam sobie, że to ciekawe zaproszenie. Oto przede mną coś innego, niż robiłam do tej pory. Uznałam, że jest to zabawne, co nie znaczy, że podeszłam do tego niepoważnie. Ale pierwszy raz miałam okazję uczestniczyć w tak daleko posuniętej improwizacji. Coś, jak śpiewanie w wannie, tylko dla siebie.
T.K.: Wzięcie wanny do kościoła nie było jednak możliwe. Wprawdzie mogliśmy wziąć prysznic, ale nie wpadliśmy na to. Może jednak lepiej byś się zapytała co Iza robi na co dzień?
I.Z.: Na co dzień śpiewam w chórkach z Ryszardem Rynkowskim, a do niedawna z Marylą Rodowicz. W zespole Rysia mój głos jest bardziej w tle, chociaż chór pełni w jego piosenkach wyjątkowo dużą rolę. Tutaj natomiast był solowym instrumentem.
Czy występ z Dziadami był stresujący? W końcu jak sama powiedziałaś, ta propozycja była czymś innym od tego co robiłaś do tej pory. Na ile efekt cię zadowolił?
I.Z.: Propozycja Tomka była o tyle osobliwa, że tak naprawdę nie wiedział, jak ja śpiewam. Kierował się raczej intuicją. Była to więc duża odpowiedzialność i chciałam jej sprostać.
Nie bałaś się, że zaproszono cię byś zastąpiła ... psa?
I.Z.: Kimi Koziolini jest nie do zastąpienia!
A jak się czułaś śpiewając w kościele?
I.Z.: Było to przeżycie i piękne i inspirujące, bo sam dźwięk instrumentów w kościele jest już dla mnie inspiracją. Tam instrumenty brzmią inaczej. Poza tym kościół bielański jest kościołem zabytkowym. W takim starym kościele muzyka w ogóle brzmi inaczej.
Na tej płycie poza Izabelą każdy gra na kilku instrumentach. Jak długo powstawały nagrania? Czy robiliście jakieś przerwy?
T.K.: Zapisane zostały cztery godziny muzyki, ale graliśmy prawie cały dzień. Przerwy były na odrabianie lekcji i siusiu.
A.K.: Bolało, ale się grało. Graliśmy dopóki na nośniku do nagrywania było wolne miejsce.
P.Ł.: Trudno jest grać osiem godzin bez przerwy na jednym instrumencie, więc musieliśmy je zmieniać. Chcieliśmy urozmaicenia.
Jak się gra na organach kościelnych?
T.K.: Nie jestem specjalistą jeśli idzie o instrumenty i nauczanie gry na nich. Organy są rożne. Miewają wiele manuałów. Te w bielańskim kościele Kamedułów miały dwa, ale bywają też organy pojedyncze. Organy to taki instrument, w którym kiedyś były miechy. Wtedy powietrze naganiali pomocnicy organisty. Teraz zastąpił ich elektryczny motorek, który się prztyczkiem elektryczkiem gdzieś włącza. Jednym słowem powietrze jest naganiane przez automat.
P.Ł.: Chciałem zauważyć, ze teraz to jest TO powietrze, a kiedyś to było TAMTO powietrze. Muszę też nadmienić, że organy były najgłośniejszym instrumentem.
T.K.: Organy momentami nie stroiły. Nie tylko nie stroiły z innymi instrumentami, ale same w sobie też nie stroiły. Pomyślałem sobie, że jest to dość ciekawe. Po pierwsze i tak nie używamy trzynastodźwiękowej skali w oktawie, a jest tego dwa czy trzy razy więcej, bo wprowadziliśmy elementy muzyki ludowej - z Dalekiego Wschodu, Oceanii i Australii, gdzie stosowane są ćwierćtony. Na tej płycie to słychać. Nie są to przypadkowe rzeczy, których nie można było poprawić. Ich po prostu nie trzeba było poprawić. One pozostały i idą za słuchem człowieka XXII wieku. Tak! XXII, bo wiek XXI powoli się już wyczerpuje.
Powiedziałeś, że organy nie stroiły same w sobie. Na tej płycie dość często łamie się harmonia. Są tu rzeczy, które ktoś może odebrać jako fałsz.
P.Ł.: Ja mam taką uwagę. Dość często muzykę w tradycyjnym rozumieniu pojmuje się tak, że musi być ładna. Jeżeli zaś ma już być brzydka, to akademicko brzydka, opisana jakimiś dysonansami i konsonansami. Tymczasem idąc na przykład po ulicy Marszałkowskiej i słysząc nawałę dźwięków, człowiek ma do czynienia z dźwiękami o wszystkich wysokościach, nachodzącymi na siebie i jakoś to przyjmuje, podobnie w pędzącym pociągu. Czemu więc nie chce tego przyjąć w muzyce? Czemu od muzyki wymaga trzymania się ram?
T.K.: Muzykę można również oglądać! Nie są to tylko dźwięki, ale też i obrazy. Te wszystkie rzeczy ujęte jako fale, nie są fałszami. Z fałszem jest tak, że sama rzeczywistość jest przerażająco zafałszowana.
A.K.: Ale to nie jest fałsz! Kiedyś fałszem były kwinty równoległe. Dzisiaj już nie!
Mówiliście wcześniej o całym dniu spędzonym w kościele, o zapisanych czterech godzinach, tymczasem płyta to 60 minut muzyki. Ile z tego na płycie jest zapisem ciągłych minut, a ile wyborem określonych fragmentów?
P.Ł.: Dokonaliśmy tego wyboru z Tomkiem znajdując najlepsze fragmenty. Utykanie muzyki na płycie aż po ostatnie rowki też nie ma sensu. W tym przypadku dobra godzina to tyle, co długość mszy.
A.K.: Została sama prawda, bo kłamstwo zostało wycięte.
Saksofon w kościele... Chyba rzadkość? Jak się Alek czułeś słysząc dźwięk saksofonu w takim miejscu?
A.K.: Jak statek na morzu. Statek Batory, bo to był saksofon barytonowy.
Co to jest rabab?
P.Ł.: To jest smyczkowy instrument pochodzenia arabskiego wyposażony w jedną, dwie lub trzy struny. Uważany jest za pierwowzór skrzypiec.
Czy w dzisiejszych czasach arabski instrument w kościele to nie profanacja?
P.Ł.: Nie. Po pierwsze charakteryzuje nas podejście ekumeniczne, a po drugie to były drugie skrzypce.
Czego spodziewacie się po płycie?
P.Ł.: Głównym powodem, dla którego wydajemy płytę w oficjalnej wytwórni, jest chęć trafienia do większej liczby odbiorców. Do tej pory własnym sumptem przez wydawnictwo "POLCUD" wydaliśmy 15 płyt. Zarejestrowane zostały na nośniku CD-R i dostępne są w internecie.
T.K.: Jednak prawdziwe cele Dziadów nie są sprecyzowane. I to jest chyba najważniejsze. Planów również nie mamy. Zresztą... czy prawdziwe dziady maja jakieś cele i plany?

Rozmawiała Małgorzata Karolina Piekarska
Baba z Saskiej Kępy (dawniej też z Żoliborza, bo tam wszystko ma swój początek. Nie tylko Dziady)

(Wywiad dla Jazzi Magazine - rok 2001)


DZIADY ŻOLIBORSKIE
Miniatury

Recenzja na neurobot.art.pl/


DZIADY ŻOLIBORSKIE
tu stacja lęgowa bocian <zero>

"Balet technoetniczny na instrumenty klasyczne i projekty cyfrowe" - głosi podtytuł nowej płyty Dziadów Żoliborskich. Niezwykle aktywna grupa muzyków - przyjaciół, na czele z niestrudzonym Tomaszem Konopińskim, po raz kolejny zaprasza na spotkanie ze swoją muzyką. Dziady są formacją undergroundową, chyba najbardziej żoliborską z żoliborskich. Nieduże nakłady poszczególnych wydawnictw grupy czynią z tych produktów w krótkim czasie trudno uchwytne białe kruki. Akustyczność, stawiana na pierwszym miejscu, tuż przed elektroniką, stanowi o atrakcyjności grupy, bo przede wszystkim są to muzycy, którzy obronią się podczas występu na żywo. W ten sposób zagrana jest również ta płyta. Improwizowane szaleństwo pięciu muzyków łagodzi pięknymi solowymi partiami saksofonu Alek Korecki (Elektryczne Gitary).
Każdy najdrobniejszy nawet wysiłek potrzebny jest dla ocalenia tej twórczości.

[Wojciech Żdanuk]

(XL 7/1999)


DZIADY ŻOLIBORSKIE
Katowice-Warszawa

Po serii "archiwalnych" nagrań superpodziemnej formacji DZIADY ŻOLIBORSKIE. grupa zabrała się za wydawanie bardziej aktualnych rzeczy. "Katowice-Warszawa" jest bodajże najciekawszym dziełkiem spośród pakietu płytek, które ostatnio wręczył mi PIOTREK ŁOJEK. Album zawiera praktycznie dwie, bardzo długie kompozycje, a raczej dwie upiorne improwizacje na komputer, samplery, klawisz, nawiedzony saksofon i gitarę. Muzyka jest trudna do sklasyfikowania. Kołysze się gdzieś pomiędzy awangardą, space rockiem, break beatem i póżną twórczością MILESA DAVISA. Zespół przyjął dość oryginalną formułę - wzburzyć, a następnie wprowadzić w kojący trans. Tak, jakbyśmy zmącili wodę, a potem obserwowali, jak wszystko opada, uspokaja się i zasypia. Wszystkie kompozycje składają się z kilkunastu niezależnych od siebie urywków, ale kiedy mocniej uruchomimy wyobraźnię. natychmiast zanurzamy się w świat dźwiękowych medytacji TOMKA KONOPIŃSKIEGO i jego odważnych kumpli. Poczujemy się tak, jakbyśmy trafili do tajnego laboratorium, w którym pracuje naukowiec-schizofrenik. Najlepszy moment - saksofonowe szamaństwo A. KORECKIEGO.

Adam Kowalczyk

(BRUM 10/1998)


DZIADY ŻOLIBORSKIE
Performance at Tęcza Cinema-Theatre

"Dnia 13 czerwca w Kinoteatrze Tęcza ( ... ) odbył się koncert formacji DZIADY ŻOLIBORSKIE. Zespół zaprezentował półgodzinny program muzyczny, złożony między innymi z kompozycji zarejestrowanych na swojej pierwszej płycie (Demodólka Selekt '1997'), a także premierowe kompozycje inspirowane atmosferą slumsów, nerwowych sąsiadek czy psychopatów zamieszkujących niekiedy eleganckie dzielnice. Te kontrasty i podobieństwa odzwierciedlane były przez dźwięki produkowane przez Dziady: skale w tradycyjnym systemie dur i mol sąsiadują z aleatoryczną chromatyką, a harmonika modalna współfunkcjonuje z nowoczesnym punktualizmem spod znaku Pierre'a Bouleza, zaś polirytmiczne struktury nasuwają skojarzenia zarówno z Bartókiem jak i z programową asymetrią kompozycji Aloisa Háby. Zestawy klawiatur, gitara elektryczna, czy sztucznie preparowany dźwięk saksofonu barytonowego uzupełniony został przez efekty z taśmy oraz modulowany głos."
(Z notatki promocyjnej).

DZIADY ŻOLIBORSKIE to eksperymentalna formacja stworzona przez Tomka Konopińskiego, Piotrka Łojka i Alka Koreckiego. Dwaj ostatni - na co dzień muzycy Elektrycznych Gitar, w wolnych chwilach pomagają Konopowi w urzeczywistnianiu żoliborskiej odmiany muzyki współczesnej. A nie jest to muzyka łatwa. Odwołuje się do podświadomści, ukrytych instynktów, wyobraźni. Kontrharmonie, dziwaczne zgrzyty, twórczy nieład na tle nerwowego, syntezatorowego podkładu. Forma dźwiękowej reakcji na agresywną, odhumanizowaną rzeczywistość.
*W jaki sposób doszło do powołania takiej grupy jak Dziady Żoliborskie ?
Tomek Konopiński: Grzebałem w rożnych brznieniach, słuchałem muzyki współczesnej. Próbowałem rozwijać to po swojemu, tak jak wcześniej Karl Heinz STOCKHAUSEN, Oliver MESSIAEN czy Iannis XENAKIS, a także - z tych bardziej znanych - Frank ZAPPA czy John ZORN. Innymi słowy chodzi o eksperymenty - brzmieniowe, harmoniczne, melodyjne...
Piotr ŁOJEK: Tomek często mnie odwiedzał i (...) puszczał swoją muzykę. Spodobało mi się. W pewnym momencie, siedząc przy czterośladzie zacząłem zwalniać nagrania, które wcześniej robiłem w wolnych chwilach. (...)
T. : On zwalniał nagrania, ja przyspieszałem i wykombinowaliśmy sobie, że działając w taki sposób możemy razem do czegoś dojść. Połączyliśmy nasze zamiłowania do muzyki współczesnej z kabaretem, z jazzem... punktem wyjściowym pozostaje improwizacja, pewne koncepcyjne nakreślenie utworu, a nie np. zapis nutowy.
P. : Jesienią 1996 roku, mniej więcej w okolicach pierwszego listopada, cała sytuacja nabrała bardziej konkretnego wymiaru i dlatego nazwa zespołu jest w jakiś sposób związana z Zaduszkami. Były Dziady Wileńskie, skojarzyło mi się z Mickiewiczem... Konopowi natomiast kojarzy się z dziadowaniem...
Alek KORECKI: Posłuchałem tego, pomyślałem "super". Zawsze jestem głodny muzyki, zawsze czegoś szukam. Wbrew pozorom wszystko się tutaj układa - jest chaos i jest ład. I to się ładnie przetyka. No i absolutna wolność. Klimatu też nie można porownać z tym co zdarza mi się grać gdzie indziej. Chociaż wbrew pozorom staramy się wszystko dokładnie zaaranżować.
T.: Skład jest taki jaki jest. Instrumentarium elektryczne, ale nie zawsze. Pojawiają się instrumenty akustyczne, czasem bardzo prymitywne. Np. planujemy użycie materaca dmuchanego. Koncertujemy bardzo chętnie, tyle że jak na razie nie mamy zbyt wielu propozycji grania. No, ale powoli jakoś się to rozkręca.
*Kiedy słucha się waszych nagrań można odnieść wrażenie, że chcecie za wszelką cenę udowodnić, że tradycyjnie rozumiane piosenki to coś banalnego, gorszego. Robicie "wielką sztukę" dla wyjątkowo uzdolnionych intelektualnie ?
P. : Nieee. Do tego co robię w Elektrycznych Gitarach zawsze staram się jak najbardziej przykładać...
T. : Eksperyment w muzyce jest bardzo szerokim pojęciem. Ja np. komponowałem utwory disco polo, grałem piosenki z Ukrainy, z więzienia.. Mamy też "zwyklejsze" piosenki. Inaczej mówiąc utwory wokalno-instrumentalne. Np. "Błogosławiony Andrzej Popiół czyli wyścig wojny i pokoju" albo "Wyprowadzanie MO w pole". Te kompozycje używają wokalu jako swego rdzenia. Jest głos - oczywiście preparowany, modelowany... W piosenkach typu "Z Pamiętnika Bździsława Zboczylasa", który znalazł się na "Drugich Archiwaliach", głos śpiewa coś bardzo lekkiego, niemal raperskiego - "Fuck For Funny, To Save The Money". Nie wymaga to jakiejś specjalnej filozofii.
P.: Czasami ocieramy się nawet o kabaret, ale wynika to z naszych inspiracji. Inspiracji różnymi sąsiadami, zboczeńcami, kronikami policyjnymi. Poza tym muzyka to tylko jedna z wielu form wyrażania siebie. Robimy filmy, teledyski... Tak samo wykorzystujemy doświadczenia z innych gatunków muzyki. Jest lekkie zatracenie się w dźwiękach...
T. : Musi być chaos, aby mógł powstać ład. Tak samo jak sacrum nie istnieje bez profanum...
A. : I bez perfum...
*Gdzie w wypadku Dziadów przebiega. granica pomiędzy kompozycją a improwizacją?
T. : W wypadku żadnego utworu nie jest możliwe idealne powtórzenie. Można to zrobić lepiej lub gorzej, ale za każdym razem wykonanie będzie inne. My nie odgrywamy kompozycji nuta w nutę. Raczej staramy się grasować po obrzeżach, parafrazować...
*Wydajecie płyty sami dla siebie, macie już cztery wydawnictwa...
T. : Na początku wydaliśmy materiał bardziej aktualny. Dwie następne płyty to nagrania o charakterze archiwalnym, pochodzące jeszcze z samych początków istnienia zespołu. Niektóre fragmenty robiłem jeszcze sam, były jakieś dogrywki itp. Teraz zamierzamy przygotować kolejny materiał, który być może ukaże się w nieco większym nakładzie niż było to do tej pory.
*Czy taka muzyka - dźwiękowy surrealizm i abstrakcyjna struktura Waszych kompozycji - mają szansę spodobać się ludziom ?
A.: To już zależy od ich - brzydko powiem - wyszkolenia. Co i ile będą w stanie wytrzymać. Nasze kompozycje to nie tylko uporządkowany zestaw dźwięków, to również odpowiednia świadomość i znajomość rzeczywistości. Jeżeli ktoś jest w to wszystko naprawdę wciągnięty, sądzę, że nasza muzyka może go zainteresować.
T.: Mój dobry kolega powiedział, że to doskonała muzyka do gotowania. Niestety, nie mógł tej opinii rozwinąć w sensie praktycznym. Pewnie gdyby pewnego razu zaczął grać na tych garnkach zamiast napychać swój kałdun sam stworzyłby coś równie ciekawego. Niestety, stanął przed pewną barierą nie do przebicia. Barierą kulinarną.
P. : Alek powiedział kiedyś, że ta muzyka uczy słuchania. Tyle tu się ze sobą przegniata, przegryza, że po pierwsze każde słuchanie jest inne, a po drugie to bardzo uczy wrażliwości na dźwięk.
A. : Puściłem sobie tę muzykę, kiedy w telewizji leciały Muminki. Wyłączyłem dźwięk w telewizorze i wyszły Muminy. Naprawdę, to się zrobił horror.
P. : Dla mnie to mogłoby funkcjonować jako muzyka do windy. Ma pewien swój poziom, nikt nie wrzeszczy...
T. : Jeżeli ktoś uważa muzykę za coś, co ma jedynie rozrywkowy charakter, włączy sobie coś lekkiego. Np. pracujesz w hucie, przychodzisz do domu i włączasz sobie jakąś łatwą muzyczkę. Ale dla kogoś, kto nigdy w hucie nie pracował i nie ma pojęcia, co się tam robi, nasza muzyka może właśnie kojarzyć się z czymś takim. Konkretna wizja w konkretnym momencie. I to jest realizm muzyczny. Nie jest to oderwane od rzeczywistości w ten sposób, że np. stanowi świetne tło do rozmów o wyścigach konnych czy powiedzmy alkoholach.
A. : Muzyka nigdy nie będzie grała za ciebie. To ty musisz być muzyką... Kiedy leci u mnie w domu, podąża sobie własnymi ścieżkami. Jest gdzieś tam w podkładzie.

dziadował kowalczyka
(BRUM 1/1998)


DZIADY ŻOLIBORSKIE
"Archiwalia vol.1 - Greatest Hits", "Archiwalia vol.2 - The best of", "Un Monument de la Nature - Demodólka Selekt".

DZIADY ŻOLIBORSKIE to nowy, niezwykły, muzyczny projekt trzech chłopaków z Żoliborza czyli awangardowa brzmieniochaotyczna zabawka TOMKA KONOPIŃSKIEGO, PIOTRKA ŁOJKA i ALKA KORECKIEGO. PIOTREK i ALEK w czasie wolnym od ELEKTRYCZNYCH GITAR pomagają KONOPOWI w międzymedialnej (obok muzyki na koncertach odbywa się coś na kształt auto-filmo-recytatorskich performansów z aktywnym udziałem widza) projekcji powyciąganych z jego wyobraźni strzępków harmonii, dźwięków, zgrzytów i jęków. To, co stanowi zawartość trzech nagranych przez zespół płyt to szeroko pojęta i umownie nazwana muzyka instrumentalna. Coś w stylu opowiadania bez słów, kina bez ekranu czy teatru bez aktorów. Nieuczesane brzmienia, nastawione na kontakt z wyobraźnią i sumieniem słuchającego. Im elastyczniej będziesz imaginował, tym więcej uciechy z nurkowania w dziwacznym "antymuzycznym" morzu dźwięków. Jakie to dźwięki? Przypominają echosondę na dnie oceanu albo wyprawę ze stetoskopem na uszach do wnętrza samego siebie. Powykręcane do ostatniej kropli, odrealnione, obce. Kontakt z nimi można porównać do ukłucia igły albo filmu o faunie i florze Marsa. ALEK KORECKI powiedział mi, że kiedy tego słucha staje twarzą w twarz ze swoim alter ego, a sama muzyka nie daje żadnych szans na ucieczkę. Jeśli czujesz wewnętrzną harmonię - dostaniesz spokój i uniesienie. Jeśli nie - uważaj na "elektryczny prysznic". Reakcje po tym seansie mogą być skrajne. Od euforii, przez wściekłość, wymiotność, aż po depresję. Ważne, że ta muzyka uaktywnia naj-bardziej skrywane pokłady emocjonalne. Nie spływa po tyłku jak najnowsze hity ROBERTA JANSONA. DZIADY wymagają od słuchacza ogromnego skupienia. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie odkryć barwy i tajemnice neurotycznych wizji KONOPA i kolegów.

KOWALCZYKA

PS. Zespół wydał własnym sumptem trzy kompakty, zawierające prawie 70 minut muzyki każdy, na które to płyty składają się długaśne kompozycje nazywane przez niektórych muzyką eksperymentalną. Wkrótce ukaże się czwarty "album", dokumentujący pierwszy koncert zespołu w żoliborskiej "Tęczy".

(BRUM 7-8/1997)


(Machina 11/99)